Siedzę w samochodzie, który stoi
na przedmieściach Rzeszowa. Klną w myślach na cały świat. Muszę odwołać
spotkanie Ważne spotkanie. A mi to się raczej nie zdarza. Jestem w końcu bardzo
sumienną i poważną panią dyrektor banku. Łapię telefon i dzwonię po pomoc. Do kogo?
Do Igły oczywiście. Przecież sama nie dam rady zmienić koła. Przyjeżdża szybko
i równie szybko radzi sobie z naprawą. Skoro ze spotkania nici zapraszam go do
siebie. Zgadza się bez wahania. Iwona z dzieciakami pojechała do swoich
rodziców na kilka dni więc, jak sam przyznaje, woli ten dzień spędzić ze mną
niż z bezpańskim kotem, który całkiem zadomowił się w ogródku u Ignaczaków. Mówią,
że koty mają zdolność znajdowania dobrych ludzi i tylko u takich czują się
swobodnie. W takim razie jestem mentalnym kotem, który w towarzystwie Ignaczaków
czuje się doskonale, ponieważ to strasznie dobrzy ludzie. Jedziemy do mnie.
Zapraszam Krzyśka na obiad, który jest naszym wspólnym dziełem. Muszę przyznać,
że coraz lepiej się z nim dogaduję i coraz milej mija mi czas spędzony w jego
towarzystwie. Bardzo lubię jego optymizm, to że wiecznie jest uśmiechnięty i
tryska dobrym humorem. Podziwiam go za to, że praktycznie nigdy nie narzeka, co jest dość niespotykane wśród naszych rodaków oraz za jego ogromne ambicje. Lubię jego dewizę życiową, która mówi, że zawsze jest
jakieś rozwiązanie sytuacji, która nas trapi, bo jak nie ma rozwiązania to nie
ma problemu. Coraz częściej w myślę o nim jak o przyjacielu, a w mojej opinii jest
to miano, na które zasługują jedynie nieliczni.
czwartek, 29 listopada 2012
środa, 28 listopada 2012
ogromna prośba
Hej! jest prośba. Wzięłam udział w konkursie Nivea i potrzebuję głosów. Jeśli nie jest dla Ciebie problemem to kliknij NIVEA i zagłosuj na projekt "MUŚNIJ ME USTA" z góry dzięki.
P.S. Notka pojawi się prawdopodobnie w piątek lub sobotę. Będę informować.
Pozdrawiam serdecznie.
Adrenalina. :)
P.S. Notka pojawi się prawdopodobnie w piątek lub sobotę. Będę informować.
Pozdrawiam serdecznie.
Adrenalina. :)
piątek, 23 listopada 2012
six.
Siedzę w domu na kanapie i czekam
na mojego gościa. Słyszę dzwonek do drzwi. W progu pojawia się Igła, co mnie
absolutnie nie dziwi. Z Iwoną zaczynamy wcielać nasz plan w życie. Iwona była u
mnie jakąś godzinę temu i zostawiła torebkę. Specjalnie. Gdy wróciła do domu
wysłała po nią Krzyśka. Przyjechał szybko. Zapraszam go do środka na kawę czy
coś. Zgadza się. Siedzimy sobie w salonie i rozmawiamy przez długi czas. Libero
jest naprawdę sympatycznym człowiekiem. Nawet nie odczuwamy gdy robi się późno.
Odprowadzam go do drzwi, na pożegnanie dostaję całusa w policzek, a później
stojąc w kuchni obserwuję, jak
pospiesznie wsiada do samochodu i odjeżdża. Siadam na parapecie, wyciągam
papierosa i zastanawiam się czy na pewno dobrze robię. Ale teraz jest już za
późno. Zgodziłam się. Zdaję sobie sprawę, że show must go on. Pewnie trochę ta
sytuacja jeszcze potrwa, bo obie z przyjaciółką wiemy, że Igła nie wskoczy mi
do łóżka od razu. To musi potrwać, musimy się do siebie trochę zbliżyć, żeby
coś się zdarzyło między nami. Jeśli w ogóle coś się zdarzy w co ciągle nie
wierzę. Zmęczona tym wszystkim biorę długą, aromatyczną kąpiel i idę do łóżka. Znów
sama.
poniedziałek, 19 listopada 2012
five.
Siedzę w kawiarni. Mam urwanie głowy w pracy ale na kawę z
Iwoną zawsze znajduję czas. To już taki nasz mały rytuał. Iwona pracuje
niedaleko mnie więc każdego dnia spotykamy się w kawiarni, podczas przerwy na
lunch. Bardzo się cieszę, że wracając do Polski odzyskałam starą przyjaciółkę.
Życie w końcu mile mnie zaskoczyło. Rozmawiamy, jak zwykle, o wszystkim i o
niczym. Nawet bardziej o niczym. Ale Iwona jest jakaś inna niż zazwyczaj.
Spotykamy się praktycznie codziennie już od ponad 3 tygodni więc widzę takie
rzeczy. Pytam ją o to wprost. Na początku próbuje mnie zbyć. Ja jednak nie mam
w zwyczaju tak łatwo odpuszczać. W końcu Iwona mówi mi o wszystkim. O jej
obawach, że Krzysiek jej już nie kocha, że gdyby nadarzyła się okazja to pewnie
zostawiłby ją dla innej, młodszej, ładniejszej, lepszej. Czuję się dziwnie
słuchając tego. Gdy myślę o tym jak Igła zachowywał się ostatnio w stosunku do
Iwony gdy ostatnio się widzieliśmy w trójkę, w głowie mi się nie mieści, że
mógłby ją przestać kochać. Pamiętam jak czule do niej mówił, jak się uśmiechał,
jak wciąż zerkał na nią z zachwytem. Jestem zaskoczona tym co moja przyjaciółka
sobie wmówiła. Ale to nie koniec niespodzianek. Jeszcze bardziej jestem
zaskoczona gdy Iwona prosi mnie o przysługę. Prosi mnie abym sprawdziła
wierność Ignaczaka. Jestem wstrząśnięta. Po długim wyjaśnieniu Iwony, że tylko
mi dostatecznie ufa by powierzyć mi takie „zadanie”, i tylko ja mogę to dla
niej zrobić bo jest pewna, że sama nie darzę jej męża żadnym głębszym uczuciem
poza koleżeńską sympatią, zgadzam się.
sobota, 17 listopada 2012
four.
Siedzimy przy stole. Zgodnie z obietnicą jestem na niedzielnym
obiedzie u Ignaczaków. Jest bardzo sympatycznie. Mąż Iwony, Krzysiek, to
strasznie zabawny człowiek. Mamy podobne poczucie humoru i świetnie się nam
gada. Ich dzieciaki są przeurocze. Sebastian cały czas mnie rozbawia. Ma charakter
bardzo podobny do ojca. To stwierdzenie powinien odebrać jako komplement. Dominika
z kolei jest taką małą księżniczką, niesamowicie podobną do Iwony. Czas spędzony w ich domu biegnie mi
kilkakrotnie szybciej niż normalnie. Niestety muszę się już zbierać. W domu
czeka na mnie jeszcze praca, którą muszę wykonać do jutra. Niechętnie żegnam
się z nimi i udaję do domu. Siadam przy stole i zakopuję się w papierach.
Koniecznie muszę to zrobić do jutra. Mimo tego, że jestem zmuszana czasem do
pracy w niedzielę to jestem zadowolona z posady, ze stanowiska jakie mam.
Spędzam nad tym jakieś trzy godziny. Wreszcie nadchodzi upragniony koniec pracy
więc z największą przyjemnością kończę i idę spać.
środa, 14 listopada 2012
three.
Siedzimy
w kawiarni. Iwona opowiada mi o swoim życiu. O tym, że do Rzeszowa
przeprowadziła się razem z mężem, który gra w siatkówkę zawodowo, że mają
dwójkę dzieci, psa, że jest szczęśliwa. Trochę jej tego szczęścia zazdroszczę
ale cieszę się ogromnie, że moja przyjaciółka jest szczęśliwa. Kiedyś byłyśmy
naprawdę blisko i mam nadzieje, że teraz znów tak się stanie. Opowiadam jej
trochę o sobie. Mówię o życiu w Stanach, o pracy, o domu, z którego jestem
dumna, o powodach powrotu do Polski i o tym, dlaczego Rzeszów. Iwona zaprasza
mnie do siebie na niedzielny obiad. Mam wtedy poznać jej męża oraz dzieciaki.
Zgadzam się. Po dwóch godzinach rozmowy z przyjaciółką wracam do domu. Dopiero to
spotkanie uświadamia mi jak bardzo brakuje mi tu, w Rzeszowie, kogoś z kim mogę
szczerze porozmawiać. Wiem że w momencie spotkania Iwony to się zmienia. Przed nią
nigdy nie miałam tajemnic i nie zamierzam mieć.
niedziela, 11 listopada 2012
two.
Siedzę w pracy. Jak codziennie. Bank, w którym byłam
dyrektorem w Nowym Jorku, otwarł właśnie nową filię w Rzeszowie. Nie miałam
problemów z przeniesieniem się tutaj, nawet zachowałam stanowisko. Moje życie
jest jednak puste. Do domu wracam późno, kładę się spać, rano wstaję do pracy. I tak
codziennie. Taki dzień świstaka. Soboty poświęcam na sprzątanie mojego
ukochanego domu a w niedzielę odpoczywam albo pracuję nad jakimiś ważnymi
rzeczami. Czy jest mi źle? Nie specjalnie. Kwestia przyzwyczajenia. Nie mam tu
przyjaciół. Wiem, że z moim charakterem prędko ich mieć nie będę. Nie chodzi
nawet o to, że jestem jakaś zła albo wredna. Owszem jestem odrobinę ale nie aż
do tego stopnia, żeby nie można było ze mną wytrzymać. Chodzi po prostu o to,
że strasznie długo przekonuję się do ludzi i tylko nieliczni, ci bardzo
wyjątkowi dostają ode mnie status przyjaciela. Nie mogę powiedzieć, że jestem
szczęśliwa. Jestem usatysfakcjonowana. Zarabiam dobrze, lubię swoją pracę i
widzę uznanie w oczach moich współpracowników. O dziwo i u podwładnych, i u
przełożonych.
Nagle
do mojego biura wchodzi sekretarka i mówi, że jakaś klientka chce się ze mną
pilnie widzieć. Zgadzam się. Skoro już musi. Okazało się, że ją znam. Ba! Jest ona
moją starą przyjaciółką. Ma jakieś papierkowe kłopoty w banku, które szybko
pomagam jej załatwić i umawiamy się po południu na kawę.
sobota, 10 listopada 2012
powitanie.
Hej tu Adrenalina. Nie jest to moje pierwsze opowiadanie ale
pierwsze na Blogspocie. Jak większość która próbowała swoich sił na Onecie,
zrezygnowałam. Ale teraz kilka słów o mnie. Studiuję! O dziwo. Mój wymarzony
kierunek. Kocham siatkówkę, rap i imprezy z przyjaciółmi. Zaczynam się
usamodzielniać. W wolnych chwilach piszę i czytam siatkarskie opowiadania.
Odpowiem tu na pytanie, które zadała mi ostatnio pewna ważna dla mnie osoba.
„Za co kochasz siatkówkę?” Otóż nie kocham siatkówki tylko ze względu na ogrom
przystojnych siatkarzy (chociaż muszę przyznać, że jest na czym oko zawiesić).
Siatkówkę kocham za emocje jakich mi dostarcza, za radość ze zwycięstwa
ukochanej drużyny, nawet za gorycz porażki (każda porażka moich faworytów uczy
czegoś i mnie). Za to, że każdy set to zupełnie inna historia i jednego seta
można przegrać np. 9:25 a trzy kolejne zwyciężyć i wygrać cały mecz. Za
atmosferę na meczach. Za ogromną życiową energię, jaką daje samo oglądanie
siatkarskiego widowiska. Za to, że mamy jedną z najlepszych lig na świecie. Za
to jakich mamy siatkarzy. Są oni inteligentni, kulturalni (chociaż oczywiście
czasem ponoszą ich emocje), zabawni i mają dobre serca. Kocham siatkówkę za
wszystko i za nic, jest ona po prostu częścią mojego życia. A i na koniec jeszcze
jedno. Mam swoją ulubioną drużynę której zawsze kibicuję, owszem. Ale
jednocześnie nie ma dla mnie w Polsce teamu, któremu życzyłabym źle. Zawsze
życzę zwycięstwa „mojej” drużynie ale nigdy nie życzę porażki, kontuzji czy
problemów przeciwnikom. A na turniejach międzynarodowych traktuję KAŻDĄ drużynę
jak namiastkę reprezentacji Polski i kibicuje im całym serce. To tyle. Mam
nadzieję że nie zanudziłam was tym obszernym wstępem. Jeśli będziecie czytać
moje opowiadanie to niezmiernie miło mi będzie zobaczyć komentarz z waszą
opinią. Jeśli będziecie mieli ochotę zachować opinię dla siebie to też spoko.
Trzymajcie się i kochajcie siatkówkę. I na koniec dodam tak dla formalności że wszystko co się tu znalazło lub znajdzie jest tylko wytworem mojej wyobraźni.
one.
Wracam
do Polski. Znów. I po raz kolejny nie wiem czy to wszystko ma sens. Pewnie nie.
Ale wiem że jeszcze mniej sensu ma siedzenie tu, na obczyźnie, która przecież
wcale tak bardzo mnie nie urzekła. Teraz gdy chwilowo moje życie jest w miarę
stabilne postanawiam powrócić do ojczyzny. Decyzja o powrocie dojrzewała we
mnie już jakiś czas. Teraz czuję że to odpowiedni moment. Z takimi właśnie
myślami zasypiam z głową opartą o okno samolotu. Budzi mnie informacja ze już
niedługo będziemy lądować. W Rzeszowie. Nie, nie jest to moje rodzinne miasto.
Urodziłam się w Szczecinie. Przyleciałam akurat tu ponieważ chciałam móc zacząć
wszystko całkowicie od początku. Z czystą kartą. Bez starych znajomych, z
którymi wypadałoby przecież pogadać, bez pytań dlaczego wróciłam i czy źle było
mi tam źle. Chciałam się móc poczuć się chociaż odrobinę anonimowo i móc
zbudować swoje życie powoli, od podstaw. Chociaż trochę pobyć sama.
Wychodzę
z samolotu. Nikt na mnie nie czeka ale zupełnie mi to nie przeszkadza. W końcu
jestem już dorosła i mogę poradzić sobie sama. Jestem silna. Zawsze byłam. Dam
sobie radę bo kto jak nie ja? Wsiadam do
taksówki i podaję adres. Adres domu. Mojego domu. Nie jakiegoś tam marnego
mieszkania w środku miasta, na czwartym piętrze, bez windy. Normalnego, w
pełni wyposażonego domu na
przedmieściach Rzeszowa. Jestem z niego dumna, ponieważ mimo moich 28 lat stać
mnie na niego i sama za niego zapłaciłam. Ale pieniędzy akurat nigdy mi nie
brakowało. Co nie znaczy że przychodziły mi łatwo. Zawsze ciężko na nie
pracowałam.
Właśnie
wchodzę do domu. Ładnie w nim pachnie. Czuję tu zapach wolności. Polubiłam ten
dom od pierwszego wejrzenia. Wreszcie znalazłam miejsce, w którym tak naprawdę
czuję, że jestem u siebie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)